Marczuk Jerzy

Jerzy Marczuk  (1947-2014), nauczyciel, polonista. Ze wspomnień córki: „Nie był idealny: czasem się złościł, czasem zawiódł, wpakował w kłopoty, ale Ojcem był fantastycznym. Pierwsze wspomnienie – zima 1980 r. Miałam prawie 3 lata. Tata zabrał mnie na spacer. Niedaleko domu znaleźliśmy kawkę – leżała wyziębiona, ze złamanym skrzydłem. Oczywiście mieszkała z nami ponad miesiąc, do czasu wygojenia skrzydła. Pamiętam wielu takich „czasowych lokatorów” przynoszonych przez Tatę: a to mały jeżyk zabrany z ruchliwej ulicy, trzy koty pojawiające się „znikąd” na widok Taty, kulejąca kaczka przygarnięta „na chwilę”, chomiki, kanarek, koniecznie psy podążające za Tatą niczym jego własny cień, żółw Albert… Gdy byłyśmy z siostrą starsze – uczył nas rozmaitych umiejętności. Na Mazurach w Rucianem Nidzie uczył mnie pływać. Stał na brzegu i dumnie patrzył, jak pluskam się w wodzie po kolana, skaczę z zielonego materaca. Gdy uznał, że zbyt długo mnie nie widzi – z krzykiem wbiegł do wody, wprawiając w przerażenie plażowiczów… Gdy miałam 5 lat, uczył mnie jazdy na rowerze. Jednak najpierw musiałam rozebrać z Nim rower i złożyć go od podstaw. Kiedyś dostałam od Taty czerwoną motorynkę. Ćwiczyłam jazdę na wyznaczonej przez Niego drodze, najpierw powolutku, a On stał i paląc papierosa obserwował moje wyczyny. Dzięki Niemu wiem, że nie należy zważać na swoje niedoskonałości. Trzeba robić to, co się lubi (o ile nie krzywdzimy innych), bez względu na to, co myślą inni. To On nauczył mnie ironicznego i zdystansowanego podejścia do ludzi. Poprzez swoje zainteresowania literaturą, historią i motoryzacją wzbogacił życie moje i mojej siostry Doroty, czynnie wszczepiając i rozwijając te dziedziny licznymi wyprawami w dzieciństwie. To On pierwszy pokazał nam Warszawskie Łazienki, Pałac w Wilanowie, Muzeum Techniki, Góry Kaczawskie, czy Szlak Orlich Gniazd. W Krakowie, zajadając torcik makowy „U Wierzynka”,  opowiadał nam o królu Kazimierzu Wielkim, a spacerując Ulicą Floriańską wspominał lata 1963-1969 , kiedy to na Uniwersytecie Jagiellońskim studiował filologię polską. Ze smutkiem opowiadał o brutalnym ataku milicji na wiec studentów pod Domem Studenckim „Żaczek”  w dniu 13 marca 1968 r. Nigdy nie pytał o wyniki w nauce, jednak podkreślał, by szczególną wagę przykładać do nauki tego, co nas interesuje. Miał łzy w oczach, gdy moja siostra została przyjęta na studia medyczne na Wydziale Lekarskim, zdobywając na egzaminach najwyższą ilość punktów spośród wszystkich ubiegających się kandydatów. Dumny, wręcz uniósł się nad ziemią, gdy po nostryfikacji dyplomu w Kanadzie Dorota uzyskała najlepsze wyniki na egzaminach specjalizacyjnych i otworzyła własną praktykę lekarską. Tata uczył nas samodzielności i wiary we własne siły.  Chciał, abym tak jak On była świetnym kierowcą. Gdy w wieku 17 lat otrzymałam prawo jazdy – kupił mi małego fiacika i kazał od razu jeździć.  Trochę się bałam, więc pojechał ze mną w trasę. Wybraliśmy się na jego ukochane Mazury. Mieliśmy prowadzić na zmianę, ale kilkanaście kilometrów za Łomżą stwierdził, iż nie czuje się pewnie za kierownicą małych aut…  Dziś wiem, że w ten sposób uczył mnie nie bać się nowych wyzwań. Kochał stare auta. Całe dnie spędzał w garażu, składając i odnawiając samochód BMW z 1968 r., Mini Cooper’a z 1970 r. Był dumny z zabytkowych motocykli WFM, czy własnoręcznie odnowionego Mikrusa. Z pasją kompletował epokowe stroje kierowcy. Ojciec był człowiekiem o ciepłym usposobieniu, powszechnie lubianym przez uczniów i współpracowników. Obok świetnie ugruntowanych kompetencji zawodowych miał łatwość komunikowania się z ludźmi, co zaowocowało wieloma sukcesami w pracy z młodzieżą w domu poprawczym w Goniądzu.   Ciekawość życia i chęć poruszenia ważnych problemów popchnęły Tatę do utworzenia Dyskusyjnego Klubu Filmowego w Łomży, gdy kierował kinem „Październik”.  Po spotkaniu z Agnieszką Holland i Wojciechem Klatą, którzy odpowiedzieli na zaproszenie Taty, pokochałam sztukę filmową trudną i tę nieprzeciętną – jakie cenił sobie Tata. Kochał ludzi i ogromnie cieszyło Go robienie prezentów najbliższym. Był szczęśliwy, gdy po wyprawie na drugi koniec Polski przywiózł mojej siostrze unikatowe wydanie książki z 1827 r.  Właśnie Tata wzbudził we mnie chęć utworzenia własnej kolekcji  ciekawych, zabytkowych przedmiotów.   W czasach studenckich, gdy wracałam z uczelni nieraz czekał na mnie w Białymstoku po to tylko, by przywieźć w tłusty czwartek pączki z mojej ulubionej cukierni w Łomży. To On wszczepił mi, iż dzieci są najcenniejszym skarbem. Kiedy myślę o moim Ojcu – wspominam człowieka, który był niezwykle pracowity, dowcipny, czasem może zbyt skryty, ale z ogromnym sercem. Był trochę szalony, ale niezwykle pomocny. Nie zawsze się z Nim zgadzałam, części Jego decyzji nie rozumiałam, jednak zawsze mogłam z Nim porozmawiać.  Słuchał, choć bywało, że się złościł,  ale nigdy nie wychodził bez słowa.  Zawsze powtarzał, iż dzieci trzeba poważnie traktować. Żył pełnią życia. Cieszył się z małych rzeczy. Przez ostatnich 13 miesięcy dzielnie znosił ból, nie skarżąc się na cierpienie. Wytrwale walczył z chorobą, choć wiedział, jak brutalnym i podstępnym była przeciwnikiem. Odszedł 24 maja 2014 r. nad ranem. Odszedł w spokoju, podczas snu. Nagle wszystko się zmieniło, dziwnie zmniejszyło. Pozostało wspomnienie tego, co od Taty dostałam.  Nie powiedziałam „żegnaj”; kiedyś z Nim porozmawiam, bo się spotkamy – na pewno, ale jeszcze nie teraz.

Agnieszka Mironiuk”.