Sawicki Jerzy

Jerzy Sawicki (1925-2016) 3 marca 2016 r. delegacja Zarządu Głównego Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Łomżyńskiej ze Sztandarem Towarzystwa pożegnała Honorowego Członka Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Łomżyńskiej, Jerzego Sawickiego. Były komendant Drużyny Harcerzy – Weteranów Ziemi Łomżyńskiej, prezes Oddziału Warszawskiego TPZŁ, członek Zarządu Głównego TPZŁ zmarł w Warszawie 26 lutego 2016 r. Miał 91 lat.  W książce „Nasze biografie” (Oddział Warszawski TPZŁ, 2006 r.) opublikował swój życiorys. Oto jego obszerne fragmenty: Jako syn Stanisława i Marii z domu Wiśniewskiej urodziłem się w Łomży 20 stycznia 1925 roku. Byłem najmłodszym dzieckiem wśród rodzeństwa, złożonego z czterech sióstr i jednego brata. Ojciec mój po odbyciu służby  w wojsku carskim na Dalekim Wschodzie przybył do Polski i był zatrudniony na kolei. Po wybuchu wojny w 1914 r. był ewakuowany do Petersburga, w którym urodziły się moje dwie siostry. W zamęcie rewolucji bolszewickiej cała rodzina zdołała wrócić w strony rodzinne i ojciec zatrudnił się na kolei w Łomży, gdzie pracował do emerytury. Wpływ na moje wychowanie, kształtowane przez rodziców miała też specyficzna atmosfera wspólnoty kilkunastu rodzin kolejarskich, które osiedliły się w sąsiedztwie łomżyńskiego dworca kolei wąsko- i szerokotorowej wzdłuż ul. Obwodowej (obecnie gen. Sikorskiego). Miejscem częstych spotkań chłopców w większości w wieku przedszkolnym była świetlica mieszcząca się w budynku nieistniejącego już od wojny dworca stacyjnego, w której znajdował się lampowy odbiornik radiowy. Był on wielką atrakcją, gdyż w naszych domach – jeśli w ogóle – to były odbiorniki kryształkowe ze słuchawkami. W tej świetlicy zbieraliśmy się często, zwłaszcza w okresie zimowym i dzięki temu rozpoczęła się moja i pozostałych kolegów, zuchowa przygoda. Zainteresował się nami starszy o prawie 10 lat Władek Gulanowski, również syn kolejarza. Był on wówczas przybocznym komendy drużyny ZHP im. Henryka Dąbrowskiego przy Szkole Powszechnej Nr 3 przy ul. Sienkiewicza.  Większość z nas, w tym również i ja, mieliśmy wkrótce podjąć naukę w tej szkole. Doświadczenie dh. Władysława, cechująca go bezpośredniość, życzliwość i umiejętność postępowania z młodszymi, przesądziły o przyjęciu jego propozycji, byśmy utworzyli nieformalny zastęp harcerski.  Wkrótce „Władkowy Zastęp”, jak go nazywali nasi rodzice podjął działania w formie wyczynów sportowych: palant, skoki, biegi, rzut kulą (w praktyce dobranym kamieniem) oraz zbiórek, m.in. na Krasce, w scenerii ćwiczebnych okopów 33 pp, zagajników i płynące3j obok Łomżyczki. Były też dalsze wypady do Jednaczewa i Giełczyna. W tym plenerze  z  największym zainteresowaniem odbieraliśmy przekazywane przez dh. Władka opowiadania o niedawnej historii naszej Ojczyzny, Legionach Józefa Piłsudskiego, obronie Lwowa, powstaniach śląskim i wielkopolskim oraz o bohaterach stawiających opór nawale bolszewickiej w 1920 r. Wpajał w nas zasady braterstwa, solidarności i potrzeby niesienia wzajemnej pomocy w trudnych sytuacjach. Mijały lata pogodne, dzięki talentom przywódczym i organizacyjnym dh. Władysława, lata obfite w ciekawe wydarzenia, jednak gdy większość z nas  rozpoczynała naukę w szkołach średnich, nasze kontakty uległy rozluźnieniu. W roku 1938, gdy podejmowałem naukę w łomżyńskim gimnazjum, stałem się natychmiast członkiem działającej przy nim Drużyny im. Tadeusza Kościuszki. Już na wstępie przekonałem się, jak dobrze, dzięki Władkowi, zostałem przygotowany do  pełnienia harcerskiej służby. W sierpniu 1939 r. brałem udział w ostatnim obozie drużyny, zorganizowanym w tradycyjnym obozowisku bieszczadzkim Worochta. W mojej pamięci pozostały na zawsze gawędy druha profesora Stefana Woyczyńskiego – komendanta Chorągwi, które wygłaszał przy tych obozowych ogniskach, apelując byśmy w nadchodzących czasach próby, zawsze dochowali wierności Przyrzeczeniu i Prawu Harcerskiemu. Profesor został zamordowany w Katyniu. Po dramatycznych wydarzeniach września 1939 r. i wkroczeniu Armii Czerwonej 23 września do Łomży, oznaczającym zapoczątkowanie okupacji, podobnie jak moi koledzy z klasy I gimnazjum, rozpocząłem uczęszczanie do VI klasy sowieckiej 10-latki. Podejmowaliśmy uporczywe działania o utrzymanie krzyży w klasach, odmawialiśmy jak przed wojna modlitwy przed lekcjami i po nich. Prymitywna propaganda nauczycieli nasyłanych z b. ZSRR, usiłujących siać nienawiść do polskich władz i naszej pokonanej armii oraz głoszone przez nich wartości, oparte na „walce klas” były z oburzeniem odrzucane. Nowy rozdział w moim życiu zapoczątkowała okupacja niemiecka w końcu czerwca 1941 r. Podobnie jak moi koledzy z „Obwodówki”, w tym kilku uczniów gimnazjum, zdecydowaliśmy w lipcu 41 zatrudnić się na pobliskiej kolei. Niemiec – zawiadowca zatrudnił nas bez oporów, jednak w pierwszej dekadzie września oświadczył, że w ciągu 2 godzin mamy stawić się, by odjechać do roboty do Prus Wschodnich. W przypadku ucieczki represje dotkną całe rodziny. Po przybyciu do Nidzicy (Neidenburg) zostaliśmy umieszczeni w pociągu budowy torów (Bauzug 1604). Robotnicy z Łomży, Łomżycy, Kadzidła i Myszyńca zamieszkiwali po ośmiu w wagonie. Wykonywaliśmy prace na różnych stacjach Prus. Po zimowym okresie szkolenia w remoncie torów Bauzug skierowano nas na Ukrainę, Rosję (Kursk) i Białoruś. Byliśmy atakowani przez rosyjskie lotnictwo, ale największym zagrożeniem były  ataki partyzantów, zwłaszcza na gęsto zalesionych obszarach Białorusi. Z ogólnej liczby 64 polskich robotników Bauzugu, 1/3 pozostała na zawsze na Wschodzie. Najczęściej po krótkiej pożegnalnej modlitwie, grzebani na odludziu przy torach kolejowych. Po czterech latach i dogasającej wojnie, wróciłem szczęśliwie do domu. Podjąłem naukę i uzyskałem w przyspieszonym trybie małą maturę, a następnie maturę. W 1946 r. rozpocząłem studia na Politechnice Łódzkiej, uzyskując po 4 latach tytuł magistra inżyniera w dziedzinie budowy samochodów. W 1950 r. zawarłem związek małżeński z Marią Baranówną. Przebywaliśmy wspólnie w Łodzi, gdzie pracowałem w Centralnym Biurze Konstrukcyjnym Motoryzacji. W 1953 r. przeniesiono mnie służbowo do pracy w centrali tego biura. Byłem czynny w dziedzinie prac rozwojowych polskich największych fabryk: Starachowice, Sanok, Jelcz. Jako pracownik Instytutu Motoryzacji, właśnie w związku z rozwojem Jelcza, który połączono z czeską Skodą, kierowałem zespołem polskich konstruktorów we wspólnym polsko-czechosłowackim biurze konstrukcyjnym, które działało w Mnichovym Hradiszcze. W latach 196—65, po powrocie z całą rodziną do Warszawy kontynuowałem prace w przemyśle motoryzacyjnym, do przejścia na emeryturę w 1989 roku.  Postanowiłem nadal być czynny, wchodząc w skład zespołu redakcyjnego fachowego miesięcznika motoryzacyjnego „Transport. Technika motoryzacyjna”. W tym znanym  w całym przemyśle polskim miesięczniku zamieszczałem przez cały okres swojej działalności konstrukcyjnej liczne artykuły. Działalność redaktora kontynuuję, a największą satysfakcję przyniosły mi dwa wyróżnienia: „Najlepszego dziennikarza 10-lecia” oraz nagroda Polskiej Gazety Transportowej „Za całokształt działalności dziennikarskiej poświęconej problematyce transportu i spedycji”. Powszechna wśród Polaków akceptacja tradycji harcerskiej, a nade wszystko zdolność do przetrwania przez najtrudniejsze lata ideałów ZHP sprawiły, że w korzystnie kształtujących się warunkach zewnętrznych roku 1980, ożywił się ruch weteranów i seniorów harcerstwa polskiego. Umożliwiło to wielu z nas włożyć ponownie, na „jesień życia”, harcerski mundur. W 1992 r. stałem się członkiem Zastępu Warszawskiego, działającej od 1984 r. Drużyny Weteranów Harcerzy Ziemi Łomżyńskiej – Krąg Seniorów im. Leona Kaliwody. Zbliżyłem się dzięki temu do kręgu łomżyniaków, należących do Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Łomżyńskiej. W 1993 r. wraz z Marią (także łomżynianką) staliśmy się członkami Oddziału Warszawskiego tego Towarzystwa.  Jest piękną tradycją, że obydwie organizacje, a więc Drużyna Weteranów i Towarzystwo Przyjaciół Ziemi Łomżyńskiej wytworzyły wspólną, jednoczącą wszystkich członków płaszczyznę współdziałania (…) Praktycznie wszyscy członkowie Drużyny są również członkami TPZŁ. Poczucie jedności jest powszechnie akceptowane i znajduje potwierdzenie w licznych imprezach, jak zloty w Nowogrodzie, Spotkania Listopadowe w Łomży, wspólne „Opłatki”, „Jajeczka”, zjazdy i posiedzenia TPZŁ. Przyjęło się również, że w ciałach statutowych zarówno Zarządu Głównego TPZŁ, jak też oddziałów TPZŁ, zasiadają liczni weterani harcerstwa.  W 1995 r. powołano mnie na stanowisko Zastępowego Zastępu Warszawskiego. Rok później uzyskałem stopień Harcerza Rzeczypospolitej. Zgodnie z zobowiązaniem seniorów harcerstwa, dotyczącym pielęgnowania tradycji harcerskiej opracowałem Rys Historyczny Zastępu Warszawskiego i w uznaniu za wykonanie tego zadania nadano mi w 1998 r. stopień instruktorski przewodnika. W wyniku wyborów  obdarzono mnie w 1999 r. funkcja komendanta DWHZŁ na 4-letnią kadencję. Mandat ten przedłużyła mi Rada Drużyny na kadencję 1993-97. Kolejno w wyniku wykonanych prób uzyskałem stopień instruktorski podharcmistrza, a w grudniu 2001 r. – stopień harcmistrza.   Od 1998 r. wchodziłem w skład Zarządu Oddziału Warszawskiego TPZŁ oraz w skład Zarządu Głównego TPZŁ, by zapewnić harmonijną współpracę harcerstwa z TPZŁ. W 2004 r. zostałem wybrany na prezesa Oddziału Warszawskiego TPZŁ. Łącząc obydwie funkcje korzystam z wiedzy, mądrości i osiągnięć poprzedników, by zarówno Drużyna, jak i Oddział Warszawski rozwijały się, byśmy byli wiarygodni, a nasze czyny były zgodne z wartościami, stanowiącymi fundament tych organizacji. W naszej działalności powinniśmy jednak dostrzegać, że upływający czas, powiększa wciąż rosnącą liczbę członków osiągających wiek, ograniczający możliwości ich aktywnego udziału w życiu Drużyny i Oddziału. Naszym  zbiorowym obowiązkiem jest zatem, by ci starsi członkowie nie czuli się opuszczeni. Będziemy nadal czynili starania, by w miarę naszych możliwości byli otaczani opieką i mieli poczucie serdecznej więzi w ramach naszej wspólnoty. 3 marca  Jerzy Sawicki spoczął na cmentarzu w Marysinie Wawerskim obok swojej żony zmarłej 29 czerwca 2013 r.