Szeryf

„Szeryf”. Nikt nie znał jego prawdziwego nazwiska, ale przeszedł do historii Łomży jako jedna z najbarwniejszych, najsympatyczniejszych postaci. Stał się nawet bohaterem filmu dokumentalnego w 1987 r., niestety, w nie najlepszym świetle przedstawiającym nasze miasto. „W naszym mieście Łomża spokój jest i cisza, Szeryf tutaj rządzi, nie przebiegnie mysza” – śpiewają na melodię oj dana, oj dana ówczesne przedszkolaki. A pracownicy jednej z piekarń opowiadają o młodym chłopaku, że był dobry, sprawiedliwy, wygolony i czyściutki. Na początku lat 80., kiedy wprowadzono reglamentację paliwa, pilnował porządku na stacji CPN w Łomży, potem robił conocny obchód miasta, sprawdzał kłódki i czyhał na złodziejaszków. Za Szeryfem nie biegały dzieci, co tylko podkreśla ważność jego osoby w mieście. Był ważny, i choć nikt nie traktował poważnie jego pasa z dwoma plastikowymi coltami marki Precyzja kupionymi w kiosku Ruchu, budził szacunek. Jeden z komendantów ówczesnej milicji opowiadał o prośbie Szeryfa o zgodę na noszenie broni. Nie wiadomo jak to możliwe, ale obaj panowie umówili się następnego dnia w Rejonowym Urzędzie Spraw Wewnętrznych i pisemne pozwolenie zostało wydane. Często Szeryf wzmacniał ten dokument, chodząc po innych urzędach i prosząc o dodatkowe pieczątki. Można go było na przykład spotkać w miejskiej bibliotece, gdzie przybijano mu datownik, co było powodem ogromnego szczęścia. „Prezydenta nie znają, a Szeryfa tak” – mówiło się w Łomży i z tym zdaniem liczyli się też milicjanci. Często prosili obsługę wybudowanego na skarpie hotelu Polonez, by pozwoliła (w razie potrzeby) na korzystanie z telefonu. Przy Polonezie parkowały luksusowe samochody ważnych gości i Szeryf kilka razy nakrył złodziei. Zdarzało się, że meldował się w barakach milicyjnych na Nowogrodzkiej, zdawał relację ze służby. Odmeldowywał się, mówiąc, że dyżurował całą noc i teraz idzie się przespać. Niewysoki, szczupły, sympatyczny, pogodny. Żył pełnią wolności wspomagany głównie przez taksówkarzy z parkingu pocztowego i piekarzy PSS-u, gdzie co rano, posilony świeżym pieczywem – zasypiał po służbie. Podkochiwał się w dziewczynie, która pracowała w kiosku Ruchu, przynosił jej co rano mleko i nazywał Mary. Był sprawiedliwy i to podobało się najbardziej. „Wolałbym, żeby rządził Szeryf, a nie milicja. Bo jak milicjant zobaczy pijanego, to od razu go do ciurmy. A Szeryf by go podniósł, przebudził, nie bił pałką i otrzeźwił” – mówią w dokumencie Borzęckiej panowie z kuflami piwa z „Satyra”. Szeryf miał realną władzę i z niej korzystał. Można sobie wyobrazić ówczesną Aleję Legionów, gdzieniegdzie przejeżdżający samochód i jego, rodem z kowbojskiego filmu, jak podchodził do przechodniów i zasadniczo mówił „Dzień dobry, co pan tu robi, dokąd pan zmierza, czy wszystko w porządku?” Zdarzało się, że pomagał kobietom w dźwiganiu siatek z zakupami, aż pod sam dom. Robił wielkie wrażenie, nie tylko jego colty, kamizelka czy kapelusz, także bezinteresowna pomoc wszystkim, którzy jej potrzebowali. Skąd pomysł, żeby stać się kowbojem? Może z jakiegoś parku rozrywki, które przyjeżdżały do Łomży? A może z któregoś z nielicznych filmów Paramount Picture, wyświetlanych w kinie Październik? Nikt nie wie. Tak jak nie wiadomo, co się z Szeryfem stało. Przetrwał w legendzie miejskiej.