Konwa Stach

Konwa Stach – bohater kurpiowski, obywatel wolnego ludu puszczańskiego, który z odwagi swej słynął daleko. Puszczę swą i Polskę kochał gorąco, a różnym najeźdźcom śmiało czoło stawił. I zginął w obronie swej ziemi, po której chodził i która go żywiła. Konwa to nie bohater urojony: żył  między tutejszym ludem nad Narwią, zdobył sobie szacunek i poważanie, dobrze strzelał, wrogów bił zapamiętale a na buławę hetmańską zasłużył swym potem i krwią serdeczną. Konwa żył w latach, gdy o prostaczkach niewiele  myślano – zresztą Polska szarpana była wtedy wojnami bratobójczymi o władzę królewską, czyli o tron Polski. Konwa nie pozostawił po sobie potomstwa, toteż nie mamy po nim jego prawowiernych następców, którzyby nazwiskiem swym bohatera naszego przypominali. Ale pamięć o nim żyła i tak w piersiach naszych, a że to prawda – mówi pomnik, jaki naszemu Stachowi wystawiliśmy po 189 latach jego śmierci. Pomnik ten niech będzie dowodem, żeśmy o cnocie nie zapomnieli, żeśmy z przeszłością nie zerwali, że chcemy wstępować w ślady takich patriotów jak Konwa i, że każdemu, kto ziemię swą ojczystą miłuje, dla niej pracuje i w potrzebie ginie – oddamy przynależną cześć. W pobliżu Nowogrodu, w jednej z wiosek dawnej puszczy Nowogrodzkiej żył mały Stasiek, a potem Stach Konwa, z ojcem bartnikiem i myśliwcą zawołanym. Rósł mały Stasiek na swobodzie, w dzień bujał po puszczy, mając nad głową słonko i dach wiecznie zielony, pomagał ojcu przy pszczołach, spał w budzie, w zacisznym miejscu skleconej. Od najmłodszych lat – jak każdy wtedy chłopiec puszczański – obznajmiał się Stach z łukiem i ze strzelbą. Zwyczaj puszczański kazał, że od ośmiu do dziesięciu lat mały puszczak nie dostał jeść, dopóki sobie chleba lub innego jedzenia, zawieszonego na drzewie, nie strącił wystrzałem, a strzał musiał być celny, gdyż strzałą czy nabojem trzeba było przeciąć sznurek, na który jedzenie zawieszono. Stach pod względem celności strzałów i sprytu, prześcignął wszystkich rówieśników. Jako chłopiec kilkunastoletni chodził już sam na polowanie, znał wszystkie ścieżki i knieje leśne, a że był silny, więc z dzików i wilków niewiele  sobie w pojedynkę robił. Ojciec jego miał wydzielony sobie bór, liczący zwykle 60 barci, w których pszczoły hodował. Stach wyręczał ojca umiejętnie, na barcie łaził jak wiewiórka, przy pomocy liny bartnej, a przy miodobraniu całe cebry plastrów miodowych wycinał. Było czym i życie osłodzić i co sprzedać! A pieniędzy trzeba było i na proch, i na kule, i na strzelby, i na różne naczynia gospodarskie. Gdy Konwę ojciec odumarł, przeniósł się on pod Myszyniec, gdzie znowu mu wydzielono „bór” z barciami do gospodarowania. Jako dorosły już młodzian, Stach odznaczał się pięknymi przymiotami serca, był przykładem dla otoczenia, wyróżniał się bystrością umysłu, odwagą i wielką uczciwością. Przymioty tak piękne zjednały mu ludność okoliczną, która go też przy pierwszej sposobności wybrała na ławnika do Sądu Bartnego. Kurpiowie wtedy rządzili się własnym prawem zwyczajowym, prawem bartnym, pozostałym z czasów piastowskich, które regulowało całkowicie ich życie, szczególnie sprawy wewnętrzne. Na tym stanowisku społecznym Konwa wytrwał szereg lat i byłby może został kiedyś i starostą bartnym, gdyby inne wypadki nie pokierowały inaczej losami tego dzielnego puszczaka (…) Walczyli Kurpiowie ze Szwedami w czasie ich najazdu na Polskę w lata 1702 – 1705 i dalej. Gdy w roku 1705 oddział szwedzki w 300 żołnierzy zatarasował się na cmentarzu przy kościele Farnym w Ostrołęce, Kurpiowie cmentarz zdobyli i ich wybili lub wzięli do niewoli. W r. 1708 Kurpiowie odnieśli nad Szwedami duże zwycięstwo pod Kopańskim Mostem – o półtora km za Myszyńcem. W Polsce wrzała wtedy wojna domowa o tron polski między Augustem II Sasem a Stanisławem Leszczyńskim, naszym rodakiem polskim, popieranym i przez króla szwedzkiego Karola XII. Kurpie nie wdawali się w wielką politykę ogólno – państwową, a zdążyli już przyrzec i zaprzysiąc wierność królowi Augustowi. Gdy więc Karol XII z wojskiem chciał się przedostać z Torunia do Grodna przez puszczę (najbliższą drogą), Kurpiowie wystąpili przeciwko  niemu zbrojnie w liczbie 6 tysięcy, popierani bronią i amunicją przez wojewodzinę Działyńską, wówczas stronniczkę Sasa. Kurpie okopali się wtedy rowami i porobili wielkie zasieki w lasach – na gościńcu prowadzącym ze wsi Czarnia do Myszyńca i Kolna. Największa walka rozegrała się pod wspomnianym Kopańskim Mostem (tuż przy kopańskich łąkach), gdzie Szwedzi zostali zupełnie rozbici, kilka tysięcy legło ich od kul i siekier kurpiowskich, a sam Karol XII z jednym swym powiernikiem Piperem i pułkownikiem Hornem uciekł przez Kolno do Szczuczyna, do swego stronnika podkanclerzego Szczuki. Po drodze jeszcze Kurpie ustrzelili konia pod jego adiutantem, tak, że sam król był w nie lada niebezpieczeństwie. Inny oddział uciekł przez Nowogród i Łomżę, mając już po drodze patrole swe w Lipnikach, Kadzidle itd (…) W walce pod Kopańskim Mostem brał już udział i dzielny młodociany Stach Konwa – jak go powszechnie nazywano. Wykazał on tam wiele odwagi i waleczności. A że był i patriotą puszczańskim i polskim, więc znowu walczył z obcymi najazdami. (…) W r. 1733 król Stanisław Leszczyński ze stronnikami swymi (generał Steinflicht, pułkownik Rebinder) wkroczył do Puszczy Myszynieckiej, uzbroił znaczny oddział Kurpiów i przez dłuższy czas rozbijał z nimi wojsko rosyjskie, grasujące w województwach północnych Polski. Srogo wtedy dali się Kurpie we znaki jak Sasom tak i Moskalom.  Do dużej potyczki przyszło w pobliżu Łomży w starym lesie Jednaczewskim, gdzie kilka potężnych dębów pewnie świadczyć by mogło o rozgrywających się tu wypadkach. Walka zaciekła trwała cały dzień. Szczęście było zmienne, zwycięstwo się chwiało, wrogowie trudną mieli pracę, bo Kurpie nie żartują w boju – który zmierzy ze strzelby – to już Sas albo Moskal idzie do świętej ziemi. Najwięcej i tu (jak po Kopańskim Mostem) dokazywał Konwa: dawnym swym zwyczajem strzelał raz po raz na zmianę z trzech nabijanych mu strzelb i ani razu na próżno. Miał też pod ręką paru młodych Kurpiów, którzy nabijane strzelby podawali mu po jednej – po każdym strzale. Inni Kurpie, szczególnie bartnicy, powłazili na rosochate sosny i dęby, rosnące tu od wieków, i spomiędzy konarów prażyli ołowiem we wraże łby. Nieco opodal – na kopczyku pod rozłożystym dębem – chwiał się od wiatru sztandar strzelców kurpiowskich – z Opatrznością na wysokim drzewcu. W stronę tę spoglądał od czasu do czasu i Konwa i strzelcy. Pod wieczór oddziały moskiewskie łącznie z Sasami, całą chmarą ruszyli do szturmu. Znaczny oddział Kurpiów wystąpił wtedy z gąszczów, zabrał sztandar spod dębu i ruszył do ataku z Konwą na czele. Zawrzała walka na broń palną, oszczepy, pałasze, toporki i okute pałki. Kto czym miał – walił i dźgał napastnika, a proste – jako mówiono – chłopy bez butów i w butach występowali  tu jak wyćwiczeni w bojach dawni rycerze. Ale oto oddział rezerwowy jazdy moskiewskiej przedarł się opodal między zaroślami, ominął strzelców kurpiowskich, czatujących na drzewach i natarł z boku, gdzie stały pomocnicze oddziały szwedzkie. Generał  Steinflicht nie wytrzymał nagłego natarcia i rejterował z garstką swojej rajtarli, czyli wyborowej konnicy szwedzkiej. Wkrótce też i pułkownik Rebinder, osłaniający oddziały Kurpiów od tyłu, popełnił zdradę i w chwili krytycznej dla Kurpiów, odstąpił ze swym oddziałem. Kurpiowie  – jak twierdzą dawne kroniki – wytrwali na stanowisku do ostatka – walcząc i umierając z bronią w ręku. Zginęli też prawie co do nogi, część tylko strzelców cofnęła się w puszczę, by cofnąć się w kierunku na zaszyty wówczas w lasach Nowogród. Konwę, zmęczonego, zlanego potem i krwią wrogów, złapano i zatrzymano żywcem i przyprowadzono do starszyzny sasko – moskiewskiej. Obiecywano mu wolność, nagrody bogate i godności, żeby tylko odstąpił króla Leszczyńskiego i należał do stronnictwa niemieckich Sasów. Ale Konwa z pogardą odrzucał ich obiecanki, na ostatnią zaś namowę powiedział: – Róbcie ze mną co chcecie, a ja słowa i przysięgi nie złamię i z wrogami się nie połączę. Po takim oświadczeniu dzielny Stach musiał zginąć. Jedni mówią, że zginął w ostatniej ręcznej walce o swe życie, inni piszą, że pociągnięto go na stryczek – zginął – może na gałęzi którego ze starych drzew. Jeżeli tak, to zawisło jego ciało na jednej z tych sosen, które tak kochał, na jakich leśne pszczoły hodował. Szumiały mu one kołysanki, gdy był niemowlęciem, a dziś szumem swym żegnały go przy śmierci. Konwa nie żył. Zginął on – ten prostaczek z ludu – jak prawdziwy bohater i rycerz, w obronie swej ziemi, puszczańskiego ludu i jego honoru. Dnia 25–go czerwca 1922 r. odbyła się w lesie pod Jednaczewem uroczystość poświęcenia pomnika bohatera kurpiowskiego Stacha Konwy. Pomnik wykonany został przez majstrów nowogrodzkich. Drzewo z olbrzymiej 500–letniej barci użyte na pomnik przywieziono aż zza Dobregolasu (z miejscowości Suchy Borek), z prawdziwej jeszcze puszczy. Dolna część tego olbrzymiego drzewa ustawiona na placu przed Muzeum Kurpiowskim w Nowogrodzie. Fundament pomnika z kamieni polnych budowany na cement, zapuszczony głęboko w ziemię ; kamienie zwożono aż od Nowogrodu. Główny pień pomnika (cokół), na jeden metr średnicy – posiada u góry wnękę (niszę) z figurką rzeźbioną Chrystusa „Frasobliwego”, popularnego w starych kapliczkach;  z trzech boków wycięte w drzewie fragmenty – wycinanki kurpiowskie, malowane na niebiesko. Z przodu, w dolnej części drzewa na płaszczyźnie wyryty napis: „Tu spoczywa bohater kurpiowski Stach Konwa, zginął śmiercią chwalebną w r. 1733”. na tylnej stronie wycięty rok 1922. Cokół nakryty jest daszkiem na opaskach ozdobnych z rysiami. U góry rzeźbiony pień dębowy z krzyżem kurpiowskim, starodawnym. Całość przedstawia się pięknie: pomnik dopasowany jest do otoczenia i przyozdobił cały skraj Lasu Jednaczewskiego. (Według Adama Chętnika)