Szyszkowska Maria

Szyszkowska Maria, dr, łomżynianka, mistrzyni Polski w gimnastyce artystycznej, członkini kadry narodowej, sędzia międzynarodowy, była prezydent Komisji Technicznej Gimnastyki Artystycznej Międzynarodowej Federacji Gimnastyki: – Jestem niezwykle szczęśliwa, że po ponad 60. latach znów staję przed bramą domu, w którym spędzałam dzieciństwo w Łomży. To zabytkowa kamienica przy dawnym Rynku Zambrowskim, z zamurowaną dziś bramą. Ale zachował się balkon na pięterku, gdzie mieszkaliśmy. Gdy opuszczaliśmy naszą Łomżę, miałam zaledwie 4 latka. Wyjeżdżaliśmy z mamą, bo musieliśmy szukać mieszkania. Dziś widzę piękne, zadbane, rozwinięte miasto, wspaniale położone na nadnarwiańskiej skarpie. Widzę uśmiechniętych, przyjaznych ludzi. Spotkałam się z przedstawicielami Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Łomżyńskiej, którzy utwierdzili mnie w przekonaniu, że z czystym sumieniem mogę nazywać siebie łomżynianką. Moja przygoda z gimnastyką artystyczną rozpoczęła się na AWF w Krakowie (wtedy była to Wyższa Szkoła Wychowania Fizycznego), z czego bardzo niezadowolona była moja mama, ponieważ uważała, że to nie jest zawód, który daje pewną przyszłość. Ja też do końca nie byłam zadowolona, ale powiedziałam, że jak skończę AWF, to pójdę na medycynę. Po skończeniu studiów bliżej mi było do podjęcia pracy i jak sobie pomyślałam, że miałabym studiować jeszcze pięć lat – zrezygnowałam. Miałam bardzo dużo szczęścia w życiu. Trenowałam w Rzeszowie gimnastykę sportową. Kiedy rozpoczęłam studia w Krakowie pojawiła się gimnastyka artystyczna. Spodobał mi się ten typowo kobiecy sport i chętnie zamieniłam treningi z gimnastyki sportowej na treningi gimnastyki artystycznej. Wkrótce tak się zdarzyło – był to rok 1962 – że wystartowałam i wygrałam z moimi koleżankami Mistrzostwo Polski (były to ćwiczenia czwórkowe, dopiero od 1963 roku wprowadzono konkurencje indywidualne). Powtórzyłam ten sukces i w 1964 r. w Gdańsku, wygrywając Mistrzostwo Polski w gimnastyce artystycznej w konkurencji indywidualnej. W międzyczasie trafiłam do reprezentacji Polski na pierwsze Mistrzostwa Świata w 1963 roku w Budapeszcie oraz w kolejnych Mistrzostwach Świata w 1965 r. w Pradze – byłam najlepsza z Polek. Zresztą na zawodach międzynarodowych nigdy nie przegrałam z żadną z naszych reprezentantek, a w kraju – zdarzało się, bo przecież nie zawsze sympatia była po mojej stronie. No to rozkochałam się w tej dyscyplinie, chociaż trenowałam tylko pięć lat, bo zdecydowałam się… wyjść za mąż. Wyszłam za warszawiaka, więc w Warszawie mieszkałam i pracowałam – w organizacjach kultury fizycznej. Najwięcej satysfakcji przyniosła mi praca w Polskim Komitecie Olimpijskim, Związkach Zawodowych i w Głównym Komitecie Kultury Fizycznej i Turystyki. W Polskim Komitecie Olimpijskim byłam szefem Klubu Olimpijczyka i aranżowałam spotkania z olimpijczykami. Jeszcze wtedy żył Tomasz Hopfer – wielki entuzjasta lekkiej atletyki i biegania dla zdrowia. Tomek był moim wspaniałym partnerem i wspólnie organizowaliśmy spotkania ze znakomitym i zasłużonymi postaciami polskiego sportu, m.in. z ekipą siatkarzy wraz z Hubertem Wagnerem ich genialnym trenerem, z którym wspólnie przywieźli z Igrzysk Olimpijskich zloty medal do Polski. Wszystko to, co się działo na bieżąco – miało wyraz w tych spotkaniach w Klubie Olimpijczyka na Frascati, gdzie wtedy mieścił się Polski Komitet Olimpijski. Był to na pewno najpiękniejszy okres mojej pracy, jaką tylko można sobie wymarzyć. Gdy zdecydowałam się związać z obecnym tu Tomaszem Szyszkowskim, który swoje korzenie ma nie całkiem daleko stąd, bo w Terespolu, to miałam do wyboru: pozostać w Warszawie, lub zamieszkać nad morzem. Doszłam do wniosku, że czasem trzeba zdecydowanie przecinać pewne etapy życia i dlatego wybrałam Trójmiasto, bo zawsze tęskniłam za morzem. Początkowo mieszkaliśmy w Gdańsku, bo tam oboje pracowaliśmy. W międzyczasie z gimnastyką artystyczną związałam się społecznie i w momencie, kiedy przestałam być zawodniczką, to zrobiłam uprawnienia sędziego międzynarodowego. Dla mnie to był przypadek, że w 1980 roku, kiedy Igrzyska Olimpijskie odbywały się w Moskwie, Polski Związek Gimnastyczny wytypował mnie do światowych władz gimnastycznych. Nota bene – ja wtedy nie bardzo chciałam jechać do tej Moskwy, bo miałam 3-miesięcznego synka Maciusia i próbowałam się wykręcić, ale wtedy decyzje podejmował kto inny, człowiek musiał jechać. Trzeba pamiętać atmosferę: nie przyjechały na igrzyska kraje zachodnie… Więc pojechałam i proszę sobie wyobrazić, że mnie wybrali. I wybierali potem jeszcze 7 razy, czyli w sumie byłam przez siedem kadencji, t.j. 32 lata! I właściwie to zęby zjadłam na tej gimnastyce artystycznej, ale to była wielka przyjemność. Robiłam to, co lubię. Dlatego mogę być tylko szczęśliwa, że skończyłam AWF, gimnastyka artystyczna do dzisiaj daje mi ogromną satysfakcję, no i dała mi szansę poznania świata i sprawdzenia się. Nikt nie był w światowych władzach gimnastyki artystycznej przez 32 lata – jestem tu także rekordzistką… Przez cztery ostatnie lata byłam prezydentem, co było ukoronowaniem mojej kariery w Światowej Federacji. Przez cztery kadencje pełniłam również funkcję wiceprezydenta. Prezydent Komisji Technicznej Gimnastyki Artystycznej Światowej Federacji Gimnastyki – w skrócie FIG (bo taka jest jego pełna nazwa) opracowuje plany i programy rozwoju tej dyscypliny sportu. Współpracuje z sześcioosobowym zespołem specjalistów z różnych krajów, wybierany co cztery lata przy okazji Kongresu FIG, który określa kierunki, w jakich powinna rozwijać się dyscyplina. Oczywiście, prezydent ma tu bardzo dużo do powiedzenia. Przede wszystkim wraz z zespołem tworzymy przepisy sędziowskie, które dają szansę stworzyć nowy obraz dyscypliny sportu. Opracowuje regulaminy i systemy zawodów sportowych oraz kieruje i nadzoruje przebieg ważnych imprez sportowych, takich jak igrzyska olimpijskie, mistrzostwa kontynentalne, mistrzostwa świata, puchary świata i t.d. W trakcie 32 lat mojej działalności miałam ogromną przyjemność uczestniczyć w siedmiu Igrzyskach Olimpijskich. W Światowej Federacji Gimnastyki funkcjonowałam ponad 30 lat. Teraz prowadzę szkolenia i konsultacje. Ostatnio zaproszono mnie na mistrzostwa Europy, uczestniczyłam w Grand Prix w Izraelu, być może wybierzemy się z mężem na ważne, bo kwalifikujące do igrzysk olimpijskich mistrzostwa świata w Stuttgarcie. Na bieżąco współpracuję z reprezentantkami Rosji. Napisałam doktorat z gimnastyki artystycznej na uniwersytecie w Sankt Petersburgu. A robiłam to tam, ponieważ w ogóle bardzo lubię Rosję – mając na uwadze mieszkańców tego kraju. Mieszka tam wielu serdecznych, wartościowych, przyjacielskich ludzi. A poza tym – faktycznie, mam częściowo rosyjskie korzenie. Mój dziadek, pułkownik Mikołaj Paszynin był lekarzem weterynarii u cara, zajmował się jego końmi. W tym maneżu, w którym odbywały się niegdyś zawody konne, ja po latach – jako szef gimnastyki artystycznej uczestniczyłam w turniejach międzynarodowych. Za bardzo nie powinnam się chlubić dziadkiem, bo ta rodzina Paszyninów nie akceptowała ślubu mojego taty z mamą, która była dla nich za nisko postawiona, za biedna. A rodzina Paszyninów była rosyjsko-niemiecka; babcia była Niemką potem zresztą dziadek Mikołaj Paszynin otrzymał od cara w nagrodę Lubotyń pod Ostrowią Mazowiecką i tam z babcią mieszkali, ale jak była wojna – stracili wszystko i wyjechali do Niemiec. Wojny bardzo doświadczyły naszą rodzinę. Mój ojciec podczas II wojny poszedł do partyzantki i słuch o nim zaginął – nawet mama nie wiedziała co się z nim dzieje. I tak pozostało do dziś. Zresztą mama, niestety, też za wcześnie umarła. Ale w sumie jestem szczęśliwa. Mam dwóch synów i wnuczkę Aleksandrę. Kocham ich bardzo. Młodszy syn mieszka w Niemczech. Mając 14 lat otrzymał stypendium w Stuttgarcie w szkole baletowej – puściliśmy go na głęboką wodę; chodził do gimnazjum i jednocześnie do tej szkoły baletowej. Potem ukończył Akademię Baletową u Johna Neumayera w Hamburgu i dostał kontrakt, ale przyszła kontuzja. Ukończył więc wydział marketingu na Uniwersytecie w Hamburgu i ma teraz dobrą pracę, jest bardzo szczęśliwy. Starszy syn – absolwent Uniwersytetu Gdańskiego – jest od 21 lat pracownikiem unijnym – aktualnie w Luxemburgu, synowa pracuje w ONZ w Genewie. Tak więc mamy gdzie jeździć i czym się cieszyć.